Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/392

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Im dalej do brzegu, tem bardziej wznosił się grunt, i zamieniał się w zawały wzdłuż ułożone, jakby skiby po których można było wstępować coraz wyżej, byle ostrożnie — bo kawały trachytów złożonych z kryształów feldspatu i kwarcu, lecz nie leżące jedne na drugich, usuwały się pod nogami. Na wszystkie strony były dowody, że ta ogromna jaskinia wulkanicznem działaniem wyżłobiona została. Zwróciłem na to uwagę mych towarzyszów.
— Czy wy sobie wyobrażacie co się dziale wtem olbrzymiem kotlisku, gdy pełne było lawy roztopionej, i gdy płyn ten do białości rozpalony, występował aż po brzegi otworu, jak metal stopiony po brzegi formy.
— Ja to sobie doskonale wyobrażam — rzekł Conseil — ale czy mi pan powiedzą dla czego ta fabryka ustała, a w miejsce pieca topiącego ziemię i metale, jest teraz pusta czeluść wodą od spodu zalana?
— Dla tego zapewne, że jakieś wstrząśnienie ziemi zrobiło w boku góry ten otwór, którym Nautilus tutaj się dostał. Tym otworem wody Atlantyku dostały się do wnętrza góry. Walka dwóch żywiołów, wody i ognia, musiała być straszna, i skończyła się tryumfem Neptuna. Od tego czasu wiele zapewne wieków upłynęło; wulkan zaś zatopiony jest teraz spokojną grotą.
Wszystko to bardzo dobrze — wtrącił Ned; — szkoda jednak, że ten otwór u którym pan mówisz, nie powstał nad powierzchnią morza.
— Ależ, mój przyjacielu, Nautilus nie mógłby się tu dostać w takim razie. Woda też nie byłaby napłynęła do wulkanu, który zatem do dnia dzisiejszego może byłby wulkanem jeszcze.