Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pierwszym tomie, moje marzenia przerywały się w chwili najpiękniejszej! Tak upłynęło kilka przykrych godzin, podczas których to mi się zdawało że jestem bezpieczny na lądzie z moimi towarzyszami, to znowu na przekorę rozumowi, pragnąłem w duchu żeby jakie nieprzewidziane okoliczności, stanęły na przeszkodzie w wykonaniu projektów Ned-Landa.
Dwa razy wchodziłem do salonu. Chciałem zobaczyć na kompasie, czy Nautilus w istocie zbliżał się do brzegu, lub też od niego oddalał. Ale nie, Nautilus wciąż pozostawał na wodach portugalskich, płynąć wzdłuż brzegów w kierunku północnym.
Wypadało tedy poddać się losowi i przygotować do ucieczki. Pakunek mój nie był ciężki. Trochę notatek i nic więcej.
Co do kapitana Nemo, zapytywałem się w duchu co on pomyśli o naszej ucieczce: czy nabawi go niespokojności, czy wyrządzi mu jaką krzywdę? Co pocznie kapitan w podwójnym razie, jeśli ucieczka będzie wykrytą lub chybioną? Niewątpliwie, dotychczas nie miałem powodu żalić się na niego; chyba przeciwnie. Gościnność jego zasługiwała na wszelkie pochwały; była otwartą i szczerą. Opuszczając go, nie mogłem jednak być posądzonym o niewdzięczność. Żadna przysięga nie przykuwała nas do niego. Liczył on nie na nasze słowo, lecz jedynie na samą moc okoliczności, które miały nas połączyć na zawsze z jego losami. To właśnie roszczenie jawnie wypowiedziane, iż na zawsze uwięzi nas na swoim pokładzie, usprawiedliwiało nasze usiłowania ucieczki.
Od czasu jak oglądaliśmy brzegi wyspy Santoryny, nie widziałem już kapitana. Czyżbym miał zo-