Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wód, i nieba, jutro gniewne, napiętrzone wichrami, druzgoczące najsilniejsze okręty natarczywemi bałwanami, które nieustannie w nie uderzają.
Nie dziwota też że w tej szybkiej przejażdżce po głębokich słojach wód, widzieliśmy na dnie mnóstwo szczątków okrętów; jedne już oplecione koralami, inne odziane tylko warstwą rdzy, jak kotwice, różne żelaztwa, łańcuchy, śruby, kawałki maszyn, walce potłuczone, kotły rozpęknięte i pudła pływające, jedne prosto, drugie przewrócone.
Z tych okrętów rozbitych jedne zatonęły starłszy się z sobą, drugie uderzając o podwodne rafy granitowe. Widziałem niektóre co zatonęły prostopadle z masztami do góry, z linami, żaglami i innemi przyrządami, zesztywniałemi w wodzie. Zdawały się stać na kotwicy w niezmiernej przystani, i oczekiwać chwili odjazdu. Gdy Nautilus przesuwał się między niemi zalewając je światłem elektrycznem, zdawało się że te okręty powitają go zatknięciem bander i armatniemi strzałami! Ale nie, nic prócz milczenia i śmierci na tem polu katastrof!
Zauważyłem, że dno śródziemne było gęściej zasłane temi nieszczęsnemi rozbić dowodami, w miarę jak Nautilus zbliżał się do cieśniny Gibraltarskiej. Brzegi Afryki i Europy, zwężają się tutaj, a w tej ciasnej przestrzeni starcia bywają częstsze. Widziałem tu liczne pudła żelazne, fantastyczne ruiny parowców, jedne powalone, drugie stojące, podobne do olbrzymich zwierząt. Jedne z tych statków z otwartemi bokami, przygiętym kominem, osadą kół, sterem oderwanym od podwaliny i przytrzymywanym tylko żelaznym łańcuchem — przedstawiał widok prawdziwie