Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łyby nieba, żeby nas w rzeczy samej poprowadził na morze Śródziemne.
Wieczorem tego dnia pod 21° 30’ szerokości północnej. Nautilus płynąc na powierzchni morza, zbliżył się do brzegów arabskich. Zobaczyłem Dżeddach, ważną targowicę Egiptu, Syryi, Turcyi i Indyi. Dość wyraźnie dostrzegłem ogół zabudowań, okręty przywiązane wzdłuż nadbrzeża portu i inne głębiej zanurzające się, które musiały zarzucić kotwicę w przystani. Słońce dość nizko na widnokręgu pełnym blaskiem zalewało domy miasta i uwydatniało ich białość. W dali kilka chatek drewnianych lub trzcinowych, wskazywały dzielnicę zamieszkana przez Beduinów.
Wkrótce miasto Dżeddach zniknęło w cieniach wieczoru, i Nautilus wrócił pod wody połyskujące fosforycznem światłem.
Nazajutrz, 10-go lutego ukazało się kilka okrętów naprzeciw nam płunących; Nautilus znów zanurzył się pod wodę, ale w południe, gdy morze było puste, ukazał się na powierzchni fal.
Zabrawszy z sobą Neda i Conseila, wyszedłem na platformę. Przy mgle wilgotnej zaledwie można było dostrzedz brzegi w stronie wschodniej.
Siadłszy na grzbiecie łodzi gawędziliśmy o tem i owem, gdy Ned wyciągnąwszy rękę ku morzu, zawołał:
— Panie profesorze, czy widzisz tam jakaś rzecz?
— Nie widzę — odpowiedziałem — wiadomo ci jednak, że nie mam twoich oczu.
— Patrzaj pan dobrze, tam po prawej stronie Nautilusa prawie naprost latarni. Czy widzisz pan ciemną masę, która zdaje się poruszać?