Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rajskie ptaki najchętniej przebywają; to chwytają je na lep odbierający im swobodę poruszeń; to wreszcie zatruwają wodę w miejscach, przez te ptaki dla napoju uczęszczanych. Nam pozostawało tylko strzelać te ptaki w lot, co nie łatwą było rzecz. To też zepsuliśmy na darmo część naszych zapasów strzelniczych.
Około jedenastej rano, przebyliśmy pierwszy wieniec wzgórz podnoszących się coraz wyżej ku środkowi wyspy. Niceśmy jeszcze nie upolowali, a byliśmy bardzo głodni. Szczęściem Conseil ubił parę grzywaczy, oskubał je żywo, zatknął na rożen i upiekł przy ogniu z suchych gałęzi roznieconych; Ned tymczasem piekł owoc chlebowy. Mieliśmy wyborne śniadanie; gołębie szczególniej nam smakowały. Jedzą one muszkatołową gałkę, od której ich mięso aromatycznej nabiera woni.
— To jak pulardy żywione truflami — zauważył Conseil.
— Czyś zadowolony Ned? — pytałem Kanadyjczyka.
— Trzeba mi czegoś czteronogiego, panie profesorze — odpowiedział; — te gołąbki dobre są tylko do pobawienia zębów. To też dopóki nie będę miał z czego zrobić kotletów, nie powiem żem zadowolony.
— A ja — odparłem — dopóki nie będę miał rajskiego ptaka.
— Szukajmy więc czego nam trzeba, ale już w stronie morza. Tu na pochyłościach gór, nie tak prędko co znajdziemy jak w stronie lesistej.
Miał słuszność, i poszliśmy za jego zdaniem. Idąc z godzinę, dostaliśmy się do prawdziwego lasu sagowego. Spłoszyliśmy kilku nieszkodliwych wę-