Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój kochany — odrzekł poważnie oszczepnik dla tych co nie mają co innego, papuga będzie bażantem.
— Byle ją, dobrze przyprawić — rzekłem — to ujdzie.
Pomiędzy gęstwiną tego gaju, mnóstwo papug przelatywało z gałęzi na gałęzie. Ponieważ nie dano im starannego wychowania, i nie nauczono je używać mowy ludzkiej, więc kakadowały po swojemu. Jedne ich rodzaje zdawały się rozważać jakieś pytanie filozoficzne, inne czerwonopióre, przelatywały jak kawał cienkiej tkaniny uniesionej wietrzykiem; tamte hałaśliwie skrzydłami trzepotały, inne błyszczały najdelikatniejszemi lazurowemi odcieniami. Ale wszystko to nieosobliwe było do jedzenia.
Brakowało w tej rzeszy skrzydlatej jednego jeszcze ptaka, który nigdy nie opuszcza obrębu wysp tamtych; los nadarzył nam wkrótce do podziwiania go sposobność.
Przeszedłszy kawałek gaju nie bardzo gęstego, doszliśmy do płaszczyzny zasłanej krzewami. Ptaki prześliczne, zmuszone układem swych piór długich do latania pod wiatr, zerwały się przed nami. Lot ich falisty, wdzięczna forma ich skrzydeł, ułudność ich barw, zachwycały nasze oczy. Poznałem je odrazu.
— To rajskie ptaki — zawołałem — należą do wróblowatych. Zmiłuj się Ned, dostaw nam choć jednego z tych pysznych stworzeń podzwrotnikowych.
— Sprobuję, lubo przyznam się że wolę używać oszczepu niż fuzyi.
Malajczykowie którzy wiele tych ptaków sprzedają Chińczykom, umieją je chwytać różnemi sposobami, których myśmy użyć nie mogli. To rozciągają sidła na wierzchołkach drzew najwyższych, gdzie