Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O ósmej rano, uzbrojeni w siekiery i strzelby elektryczne, odbiliśmy od Nautilusa. Morze było dosyć spokojne; lekki wietrzyk powiewał od lądu. Conseil i ja robiliśmy dzielnie wiosłami, a Ned sterował w wązkich przejściach, pozostawionych między rafami. Czółno dawało się łatwo kierować i szybko płynęło.
Ned-Land nie umiał pohamować swojej radości. Byłto więzień co się wymknął z pod klucza, i nie myślał o tem że będzie musiał powrócić.
— Mięso — powtarzał ustawicznie — będziemy więc jedli mięso, i to jakie mięso! Prawdziwą zwierzynę! Bez chleba niestety! Nie powiadam by ryba była złą rzeczą, ale nie trzeba jej nadużywać ,i kawal świeżego mięsa upieczonego na rozżarzonych węglach, nader przyjemnie urozmaici naszą codzienną strawę.
— Żarłok! — odpowiedział Conseil — sprowadza mi ślinkę do ust.
— Trzebaby jeszcze wiedzieć — rzekłem — czy lasy te obfitują w zwierzynę, i czy to czasem nie tak gruba zwierzyna, że sama raczej upoluje myśliwca.
— Zgoda, panie Aronnax — odrzekł Kanadyjczyk który zdawał się mieć zęby tak ostre, jak brzuszec siekiery; — będę jadł tygrysa, krzyżówkę z tygrysa, jeżeli niema innych zwierząt na tej wyspie.
— Przyjaciel Ned jest niebezpieczny — odezwał się Conseil.
— Niech sobie będzie jaki chce — odpowiedział Ned-Land — ale każde czworonożne stworzenie bez piór albo dwunożne z piórami, pierwszy powitam wystrzałem z mej broni.
— Oho! — zawołałem — jegomość pan Ned zaczyna znowu szaleć.