Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spie są drzewa. Pod temi drzewami zwierzęta lądowe — zwiastuny kotletów i rostbefów, na których z ochotą poostrzyłbym trochę zęby.
— W tym punkcie przyjaciel Ned ma słuszność — odezwał się Conscil — i zupełnie podzielam jego zdanie. Czyby pan nie mógł wyjednać u swego przyjaciela kapitana Nemo, aby nas kazał przewieźć na wyspę choćby tylko dla tego, żebyśmy nie zapomnieli chodzić po ziemi.
— Mogę go poprosić, ale odmówi.
— Niech pan sprobuje — rzekł Conseil — a dowiemy się co trzymać o uprzejmości kapitana.
Z niemałem mojem zdziwieniem, kapitan Nemo udzielił zaraz pozwolenie. Zrobił to nawet z wielką grzecznością i chęcią, nie żądając obietnicy powrotu na pokład. Ucieczka jednak przez Nową-Gwineę byłaby bardzo niebezpieczną, i nie radziłbym Ned-Landowi jej probować. Lepiej było zostawać więźniem na pokładzie Nautilusa, niżeli wpaść w ręce krajowców Papuazyi.
Przeznaczono na następny ranek do naszego rozporządzenia czółno. Nie starałem się dowiedzieć, czy kapitan N emo będzie nam towarzyszyć. Myślałem nawet że nie dadzą nam nikogo z załogi, i że Ned-Land będzie musiał zająć się sam jeden żeglugą. Zresztą ziemia leżała nie dalej jak o dwie mile, a poprowadzenie lekkiej lodzi pomiędzy rzędami raf, tak groźnych dla wielkich statków, było dla Kanadyjczyka prawdziwą, igraszką.
Nazajutrz 5-go stycznia, czółno wyjęte ze swej osady na pomoście, spuszczone zostało z wysokości platformy na morze. Dwóch ludzi dało radę całej tej sprawie. Wiosła leżały na statku, i pozostało nam tylko zająć z nim miejsce.