Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Z bronią w ręku.
Spojrzałem na dowódzcę Nautilusa wzrokiem, który nie wyrażał dlań nic pochlebnego.
— Widocznie cierpi na mózg — pomyślałem. Miał napad, który trwał ośm dni i dotąd jeszcze nie ustal. Szkoda, wolałbym w nim widzieć oryginała niż waryata.
Myśl ta dawała się wyraźnie wyczytać z mej twarzy — ale kapitan Nemo poprosił mnie z sobą, i poszedłem za nim na wszystko zdecydowany.
Weszliśmy do sali jadalnej, gdzie zastawione było śniadanie.
— Panie Aronnax — rzekł kapitan — proszę podzielić ze mną bez ceremonii śniadanie. Porozmawiamy jedząc. Przyrzekłem panu przechadzkę po lesie, lecz nie obiecywałem że znajdziesz tam restauracyę. Posilaj się pan jak człowiek, który prawdopodobnie będzie musiał długo czekać na obiad.
Zebrałem się ochoczo do biesiady, złożonej z rozmaitych ryb i zrazów holoturyj, wybornych zwierzokrzewów przyprawnych silnie trawiącemi porostami, jak Porphyria laciniata i Laureutia prima fetida, Za napój służyła czysta woda, do której za przykładem kapitana, dodawałem kilka kropel wyskokowego likieru, robionego na sposób Kamczadalów z porostu znanego pod nazwą Rhodomenia palmowata.
Kapitan Nemo jadł, z początku nie mówiąc ani słowa; potem odezwał się do mnie:
— Panie profesorze, kiedym zaproponował ci polowanie w mych lasach na wyspie Crespo, sądziłeś że jestem sam z sobą w sprzeczności. Gdym cię objaśnił że tu idzie o lasy podmorskie, myślałeś żem waryat.