Strona:Juljusz Verne-Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1897).djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przedziałach piętrowych z tyłu, chciwym wzrokiem ścigałem obszerną jak oko zasięgnie, białą smugę wody. Ileż to razy podzielałem wzruszenie sztabu lub załogi, gdy przypadkiem wieloryb jaki czarniawy grzbiet swój wychylił ponad fale! Pomost fregaty zapełniał się ludźmi; ze wszech stron tłumnie zbiegali się oficerowie i majtkowie, każdy zadyszany, okiem niespokojnym śledził wieloryba. Ja patrzałem jakbym oczy chciał wypatrzeć, a Conseil tymczasem ze zwykłą sobie flegmą, powtarzał tonem spokojnym.
— Gdybyście chcieli panie mniej trochę wytrzeszczać oczy, to lepiej i więcej widziećbyście mogli.
Ale próżne to były wzruszenia! Abraham Lincoln zmieniał kierunek, pędził na zwierzę wskazane, i spotykał zwykłego wieloryba lub potfisza, uciekającego wśród potoków przekleństw.
Pogoda sprzyjała nam ciągle, podróż odbywała się w najlepszych warunkach. Była to wtedy zła pora australska, bo lipiec tych stron odpowiada naszemu styczniowi — lecz morze ciągle było spokojne, i łatwo się dało ogarnąć na obszerny krąg w koło okrętu.
Ned-Land wciąż uporczywie nie wierzył w narwala; udawał nawet że wcale nie pilnuje powierzchni morza, chyba że dostrzeżono wieloryba. A jednakże jego cudowna potęga wzroku mogła wyświadczyć wielkie usługi. Lecz zacięty Kanadyjczyk po ośm godzin na dzień spał lub czytał w swej kajucie. Wyrzucałem mu nieraz jego obojętność.
— Tam niema nic — odpowiadał on — niema nic, panie Aronnax, a gdyby i było jakieś zwierzę, jakże dostrzedz je mamy? Czyż nie płyniemy na los szczęścia? Widziano, jak słychać, tego potwora na morzach oce-