Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jestem pewien, że gdyby nasz Jakób przypatrzył się dobrze, ujrzałby niezawodnie na jego powierzchni lekki cień pięknej Heleny Douglas!
— Z pewnością, panie Starr — odparł Jakób Ryan i dla czegóżbym go niemiał widzieć. Dla czegóżby ta piękna kobieta nie była tak samo widoczną na wodach jeziora Katrine, jak chochliki kopalni na wodach jeziora Malkolm?
W tej chwili dźwięki dudy góralskiej dały się słyszeć w tyle statku Rob-Roy.
Siedział tam góral szkocki w narodowym kostjumie i wygrywał na swej „bag-pipe” o trzech fujarkach, z których najgrubsza brzmiała G. druga H. a najmniejsza była oktawą pierwszej. Palcami zaś przebierał po ośmiu otworach, odpowiadających gamie G. major, w której F. było naturalne.
Przegrywka górala była śpiewną, łagodną i naiwną.
W istocie, można twierdzić, że te melodje narodowe nie zostały skomponowane przez nikogo, że są zbiorem naturalnym podmuchu wiatru, szmeru wód, szelestu liści. Forma przygrywki, powtarzająca się regularnie, była dziwną. Składała się z trzech taktów na dwa tempa i z jednego taktu o trzech tempach, zakończonym na tempie słabem. Na przekór wszelkim pieśniom dawniejszej epoki, był trzymany cały