Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nadzwyczajnych! — zawołał Jakób. — Tak samo nadzwyczajnych, jak błędny ognik, który pędzi po bagniskach! Bądź spokojnym Henryku, zobaczymy go dziś lub jutro.
— No dobrze, Jakóbie — rzekł Szymon Ford — ognik, czy nie ognik — ale go poszukamy i trzeba będzie, żebyś nam dopomógł.
— Źle byś pan na tem wyszedł, panie Ford — odrzekł Jakób.
— Dobryś, Jakób zaczyna znowuż swoje!
Łatwo pojąć, że mieszkańcy nowej Aberfoyle zaznajomili się niebawem z świeżem swem mieszkaniem, zwłaszcza rodzina Fordów. Henryk wkrótce poznał wszystkie zakręty i zakątki kopalni. Doszedł do tego, że mógł dokładnie oznaczyć z każdego punktu miejscowość, pod którą się znajdował. Wiedział, że pod tym a tym słupem rozciąga się zatoka Klyde, tam znowu jezioro Lomond, lub jezioro w Katrine. To znowu sklepienie odpowiadało, wznoszącym się nad niem górom Grampian. Po nad tym szerokim stawem przechodziła kolej żelazna Ballock. Tu się kończyło terytorjum szkockie.
Tam znowu morze się rozlewało i słychać było wyraźnie jego szmer, podczas wielkich burz.