Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śpiewaka i dudziarza. Ale za to nowa Aberfoyle rozbrzmiewała echem jego pieśni.
Jakób Ryan zamieszkał razem z rodziną Fordów. Oddano mu jeden z pokoi, który przyjął bez ceremonji, jako człowiek prosty i szczery, bo takim był zawsze. Stara Magdalena lubiła go za jego dobroć i wesołość. Godziła się z nim także w przesądach o istnieniu istot fantastycznych, które musiały przebywać w kopalni i oboje, gdy się znajdowali sami, opowiadali sobie historje wstrząsające, godne pomieszczenia w mitologji tych krain północnych.
Jakób rozweselał folwark Fordów.
Był on wybornym robotnikiem, po upływie roku, został mianowany szefem oddziału robót podziemnych.
— Otóż tak, to dobrze, panie Ford — mówił w kilka dni po wprowadzeniu sią do nowego mieszkania. Znalazł pan nową żyłę, a jeżeliś tego odkrycia mało życiem nie przypłacił, to i tak nie byłoby to za drogo!
— Owszem, mój Jakóbie, bardzo tanio nawet udało nam się to odkrycie — odpowiedział stary nadsztygar. Ale ani pan Starr, ani ja, nie zapomnimy nigdy, żeśmy ci winni ocalenie.
— Wcale nie mnie — zaprzeczał Jakób Ryan — życie zawdzięczacie Henrykowi, który