Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uzbroił się w cierpliwość i folwark Melrose rozbrzmiewał teraz o każdej porze głośnem pieniem. Skutkiem tego wypadku, opanował go jeszcze większy strach przed tymi djablikami i chochlikami, które bawią się, męcząc biednych ludzi i całą katastrofę okrętu „Motala” im przypisywał. Źleby się wybrał, ktoby mu chciał dowodzić, że damy ogniste nie istniały i że płomień tak nagle wybuchający z pośród ruin, był jedynie zjawiskiem czysto fizycznem.
Żadne dowodzenie by go nie przekonało. Jego towarzysze bardziej jeszcze od niego byli łatwowierni i uporczywi.
Twierdzili, że jedna z dam ognistysh sprowadziła umyślnie okręt „Motala” do brzegu. Któżby ją za to chciał karać! Sędziowie i urzędnicy magistratu mogą nakazywać, jakie chcą poszukiwania w tym względzie. Nie więzi się ognia, nie okuwa w więzy istoty niepochwytnej. A urzędowe śledztwo, dokonane później, sprzyjało przynajmniej pozornie temu zabobonnemu sposobowi tłómaczenia rzeczy.
Wistocie urzędnik, któremu polecono prowadzenie śledztwa względem katastrofy okrętu „Motala”, zaczął od wypytywania rozmaitych świadków wypadku. Wszyscy jednomyślnie stwierdzili, że przyczyną rozbicia okrętu, było zjawienie