Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dama ognista! — krzyknęli w wielkiej trwodze zabobonni szkoci.
Co prawda, trzeba było bujnej imaginacji, żeby ujrzeć podobieństwo ludzkiej postaci w tem ognistem płomieniu. Poruszany wichrem, zdawał się unosić czasem ze szczytu wieży tak, jakby miał zgasnąć, ale, natychmiast niebieskawym płomykiem od spodu, łączył się z wieżą napowrót.
— Dama ognista! dama ognista! — wołali rybacy i wieśniacy z przerażeniem.
Teraz łatwo było zrozumieć wszystko. Widocznem było, że okręt zmylił drogę wśród ciemności i burzy nocnej, i że brał ten płomień, zapalony u szczytu zamku Dundonald, za ogień z Irvine. Sądził, że się znajduje u wejścia zatoki, leżącej na dziesięć mil wyżej na północ i pędził na skały, które go przyjąć nie mogły.
Cóżby można uczynić dla ratowania go, gdyby czas był jeszcze po temu? Możeby można wejść na ruiny i zgasić ten ogień, ażeby go więcej nie brano za latarnię morską z portu Irvine!
Bezwątpienia, trzeba było tak postąpić bezzwłocznie, ale któryż z tych szkotów odważyłby się stawić czoło damie ognistej?
Może Jakób Ryan, bo był odważny, a ła-