Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zioro i to wybrzeże, którego wody obmywają nasze stopy? Otóż ja tu przenoszę moje domostwo. Tutaj pragnę zbudować nowy folwark, a jeżeli dzielni towarzysze pójdą za moim przykładem, i rok nie minie, a nasza stara Anglja nową osadę podziemną poszczycić się będzie mogła.
James Starr uśmiechał się na wszystkie projekty Szymona, uścisnął mu rękę i wszyscy trzej, a za nimi Magdalena, weszli do galerji, udając się z powrotem do sztolni Dochart. Uszli pierwszą milę bez żadnego wypadku. Henryk szedł naprzód, unosząc lampę ponad swoją głową. Trzymał się uważnie głównej galerji, nie zagłębiając się w wązkie tunele, rozchodzące się na prawo i lewo. Zdawało się zatem, że powrót powinienby się odbyć tak łatwo, jak i przybycie, gdy nagle powstała pewna komplikacja, zmieniająca bardzo położenie poszukiwaczy.
W istocie, gdy Henryk podnosił swoją lampę, nastąpił silny podmuch powietrza, jakby uderzenie skrzydeł niewidzialnych. Lampa, uderzona z ukosa, wypadła z rąk Henryka i rozbiła się na twardym gruncie galerji. James Starr i jego towarzysze znaleźli się nagle pogrążeni w zupełnej cIemności. Lampa, z której olej się wylał, nie mogła dłużej służyć.
— Cóż to Henryku — zawołał Szymon — czy