Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wklęśnięcie to tworzyło się z setek tysięcy otworów i komórek, różnych form i wielkości. Rzekłbyś, że to ul olbrzymi z mnóstwem piętrowych celek, rozrzuconych kapryśnie na szerokiej skale i który zamiast pszczół, mógłby pomieścić wszystkich ichtjozaurów, megaterjumów i pterodaktylów epoki geologicznej!
Cały labirynt galerji, niektóre wyższe od najwyższych sklepień katedralnych, inne podobne do zwężonych i krętych korytarzy kościelnych, jedne idące horyzontalnie, drugie pionowo w różne strony, łączyły wszystkie te wklęśnięcia i pozostawiały wolną komunikację pomiędzy niemi.
Słupy podtrzymujące te sklepienia, których linja gięta przypominała wszystkie style, grube mury, ciężko osiadłe pomiędzy galerjami, korytarze nawet, na tem piętrze drugorzędnych pokładów, zlepione były z gliny i skał łupkowych. Ale wśród tych warstw nieużytych i silnie z sobą ściśniętych, biegły ogromne żyły węgla tak, jakby krew czarna tej dziwnej kopalni lała się ustawicznie wśród niedościgłej sieci. Pokłady te rozciągały się na czterdzieści mil od północy do południa, a podchodziły aż pod kanał Północny. Wielkość tego basenu nie mogła być oznaczoną aż po dokonanych sondowaniach, ale miała przewyższać wielkość pokładów węglo-