Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zdał się więc zupełnie na wypadek, dzięki któremu miał poznać tajemnicę. Od czasu do czasu widział co prawda światełka latające tu i tam, jakby ogniki na bagnach, ale zjawiska te przemknęły tak, jak błyskawica.
Gdyby Jakób Ryan i inni zabobonni górnicy ujrzeli te światełka fantastyczne, niezawodnie zawołaliby, że to duchy.
Ale Henryk ani myślał o tem. Stary Szymon tembardziej. I skoro obaj rozmawiali o tych zjawiskach, pewni byli, iż powstały one drogą naturalną.
— Mój synu — mówił stary nadsztygar — czekajmy! Wszystko to wyjaśni się kiedyś!
Trzeba jednak przyznać, że nigdy dotąd ani Henryk, ani ojciec jego, nie byli narażeni na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
Jeżeli kamień, który spadł dzisiaj do nóg Jamesa Starr, rzucony został ręką zbrodniczą, był to pierwszy czyn złośliwy w tym rodzaju.
James Starr sądził, że ten kamień mógł paść oderwany od sklepienia galerji. Ale Henryk nie przypuszczał tak prostego tłómaczenia. Podług niego kamień nie upadł, ale został rzucony.
Nie mógłby zakreślić półkola w powietrzu i paść bokiem, gdyby nie był skierowany obcą siłą.