Strona:Juljusz Verne-Czarne Indje.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

od ciemności i nie widzę wśród nich tak jak dawniej.
— A ja przypominam sobie małego chłopca, który ciągle śpiewał, dziesięć lat już upłynęło.... Czy to ty mój chłopcze?...
— Ja sam, panie Starr! I choć zmieniłem rzemiosło, nie straciłem humoru. Bal... śpiewać i śmiać się, to lepiej niż płakać i jęczyć.
— Niezawodnie Jakóbie Ryan. A czemże się zajmujesz od czasu jak opuściłeś kopalnię?
— Pracuję na folwarku Melrose, koło Irvine w hrabstwie Renfrew, o 40 mil stąd, ale to już nie to, co nasza kopalnia Aberfoyle! Oskard lepiej nadawał się do mojej ręki, niż motyka i rydel! A potem w starej kopalni istniały takie cudne echa, które odpowiadały różnemi głosami na nasze piosenki. Gdy tymczasem tam.... Pan zapewne idziesz z wizytą do starego Szymona, nieprawdaż, panie Starr?
— Tak, Jakóbie — odpowiedział inżynier.
— Nie zatrzymuję pana....
— Powiedz mi Jakóbie — rzekł Henryk — co cię dzisiaj sprowadziło do nas?

— Chciałem cię zobaczyć, kolego — odparł Jakób Ryan — by cię zaprosić na święto doroczne Irvine. Wiesz, że jestem „Piper”[1], tej miejscowości. Będą, śpiewy i tańce.

  1. Piper znaczy w Szkocji to samo co dudziarz.