Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

maniu pochwał i podzięki, zaraz powrócili do domu, nie chcąc nawet zachodzić do portu. To co zrobili, zdawało się im bardzo naturalne.
Dzień i noc następną poświęcono odpoczynkowi, poczem wyruszono w dalszą drogę. W pierwszych saniach umieścili się porucznik i Paulina Barnett, Magdalena zaś jechała z sierżantem Long.
Przez całą drogę porucznik opowiadał swej towarzyszce różne przygody ze swego życia, Paulina, ze swej strony opowiadała mu swe przejścia w czasie odbywanych podróży.
W ten sposób dnie upływały im bardzo mile, a tymczasem psy pędziły galopem ku północy. Nie zatrzymywano się nigdzie ani na chwilę, w nocy nawet, która tu trwała tylko dwie godziny, pędzono bez przerwy. A pogoda była piękna, niebo jasne i od czasu do czasu ukazywała się zieleń drzew i szybko topniejące lodowce. Zwierząt nie widziano tu wcale, natomiast znajdywano ślady obozowisk, zagasłe ogniska i resztki nawet żywności.
Widocznie byli tu już niedawno poszukiwacze futer i przetrzebiwszy zwierzynę, której reszta umknęła zapewne przed prześladowcami, odeszli w inne strony.
W pięć dni po wyruszeniu z portu Hobson ukazał wszystkim rozciągające się morze i zatrzymał swych współtowarzyszy.
Tutaj to wypoczywano przez cały dzień, zachwycając się widokiem bezmiernego morza i przelatujących nad niem ptaków, poczem dnia szóstego czerwca udano się w dalszą drogę.
Nie napotykano tu dotąd zwierzyny. Prócz kaczek,