Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy Hobson stanął nad brzegiem, niczego nie było można rozróżnić.
Gdy Paulina Barnett wraz z Magdaleną i kilka innemi osobami zbliżyła się do brzegów mgła zaczęła ustępować, ale nie było jeszcze widać łodzi na brzegu.
Raptem mgła rozproszyła się całkowicie... Nie było nigdzie łodzi! Nie istniało jezioro.
Niezmierzone przestwory morza ukazały się przed oczyma stojących.
Hobson wydał krzyk rozpaczy, a gdy zbliżyli się wszyscy, zrozumieli ogrom swego nieszczęścia. Wyspa zmieniła się w małą wysepkę! W kawał kruszącego się lodowca!...
Sześć siódmej całej przestrzeni przylądka Bathurst, oderwało się bez hałasu, bez poruszenia lądem, bez wstrząśnienia i pochłonięte zostały przez morze, a łódź popłynęła i znikła.
Nieszczęśni, zawieszeni nad przepaścią, gotową lada chwila ich pochłonąć, bez ratunku, bez wybawienia, oddali się straszliwej rozpaczy.
Niektórzy żołnierze, jak szaleni, chcieli się rzucić do morza, ale Paulina Barnett wpadła między nich i nie dopuściła do tego. Niektórzy płakali.
Można sobie wyobrazić ich położenie.
21 osób na małym kawałku lodowca, który lada chwila ugnie się pod ich ciężarem i wrzuci do morza... życie ich mogło się liczyć najwyżej na dni kilka!
— Czy masz zawsze jeszcze nadzieję? — spytała pani Barnett Magdaleny.
— Zawsze! — odpowiedziała zapytana.
Przez całą noc nikt nie spał, nad ranem jeden