Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odpowiedziała Magdalena, — z radością śmierć z tobą poniosę, jeśli los nasz ma być taki.
— Magdaleno? — zawołała Paulina Barnett — jeślibym śmiercią swą mogła ocalić życie tym nieszczęśliwym, z radością złożyłabym je w ofierze.
— Córko moja, — odrzekła przyjaciółka, — czy już nie masz nadziei?
— Nie mam!... — szepnęła Paulina Barnett, tuląc się do swej towarzyszki.
Po raz to pierwszy podróżniczka ugięła się pod ciężarem zwątpień, ona, taka mężna i energiczna...
— Magdaleno, — pytała podnosząc głowę, czy masz jeszcze choć odrobinę nadziei?
— Ufam wciąż, że ratunek przyjdzie, — odrzekła wierna przyjaciółka.
A tymczasem, czyż można się było czego dobrego spodziewać?
Wyspa sama jedna, prawie kawałek lodowca, nic więcej, płynęła po morzu, nie mając i nie widząc nigdzie żadnego oparcia!


Rozdział XXII.

Budowano na gwałt barkę i wkrótce była zupełnie gotowa.
Zgromadzono żywność i oczekiwano tylko na to, żeby w razie ostatecznego niebezpieczeństwa spróbować jeszcze tego ratunku.
Pierwszego czerwca zabrakło wody słodkiej.
Woda morska zlała się z wodą słodką, której prąd