Strona:Juliusz Verne - Wyspa błądząca.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kańcy wyspy zdali sobie sprawę z tego co zaszło? czy widzieli cośkolwiek?
Chyba, że słyszeli te huki, bo były tak głośne, że zdolne były obudzić zmarłego.
W niespełna dwadzieścia minut Hobson i sierżant przebiegli dwie mile, oddzielające ich od portu, ale zanim dobiegli do domu, ujrzeli swych towarzyszy, kobiety uciekające w przerażeniu, wydające okrzyki rozpaczy.
Mac Nap z dzieckiem na ręku podszedł do porucznika i wskazał rozpacznym ruchem faktorię.
Hobson spojrzał i struchlał.
Przylądek Bathurst nie istniał, był całkowicie zrujnowany, rozbity przez góry lodowe, które padły nań, rozwalając wszystko w gruzy.
Domu nie było widać, wepchnięty był przez te ruchome lodowce, barka, budowana z takim trudem, cała nadzieja nieszczęsnych, została całkowicie zniszczona.
Ostatni ratunek, ostatnia nadzieja przepadła.
— Gdzie reszta mieszkańców? gdzie nasi towarzysze?! — zawołał przerażony porucznik.
— Tam! — odpowiedział Mac Nap, ukazując całe góry piasku, ziemi i lodowców, pod któremi znikł zupełnie dom mieszkalny podróżnych.
Tak! pod temi gruzami była Paulina Barnett, Magdalena, Kalumah i Tomasz Black, których katastrofa zaskoczyła podczas snu głębokiego!
Prąd podmorski biegiem swym wyrwał z głębi podstawy lodowców, które padły na dom i wcisnęły go wgłąb lodu, stanowiącego jakby fundament wyspy błądzącej.
— Do motyk i rydli! — rozległ się donośny głos