Strona:Juliusz Verne - Walka Północy z Południem 02.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przeciwko siedemnastu! — odrzekł rządzca.
— Mniejsza o to! — zawołał Gilbert. — Jeśli nas zaczepią, albo jeżeli nam wypadnie ich zaatakować, to ani jeden z nas nie cofnie się!
— Nie!... Nie!... — wykrzyknęli odważni towarzysze młodego oficera.
Był to zapał bardzo naturalny, bez wątpienia, jednakże, po namyśle, musiano przyznać, że podobna ewentualność byłaby szkodliwą w skutkach.
Jakkolwiek ta myśl nasunęła się pewno wszystkim. nikt nie stracił odwagi. Ale tak blisko celu napotkać przeszkodę! I jaką przeszkodę! Oddział południowców, może stronników Texara, którzy zamierzają wynaleźć hiszpana w Ewergladach, ażeby tam razem czekać chwili ukazania się znowu na północy Florydy!
Tak! Tego to należało się lękać. Wszyscy to czuli. Dlatego też, po pierwszym porywie zapału, wszyscy byli milczący, zamyśleni, wpatrywali się w swego młodego przywódzcę, zaciekawieni, jaki im rozkaz wyda.
Gilbert także uległ ogólnemu wrażeniu, lecz, podnosząc głowę, rzekł:
— Naprzód!