Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 96 —

nie dadzą sobie rady, muszą więc poczekać na powrót towarzyszów.
— Mam nadzieję, że polowanie uda się panu Maksowi — rzekł Kamis, skoro do uszu ich dobiegł odgłos strzału — Maks rzadko chybia.
Rzeczywiście, gdyby mieli wystarczający zapas kul i prochu, nie potrzebowaliby się lękać głodu.
Kamis i Jan zajęli się wyborem drzewa, odpowiedniego na tratwę, gdy nagle uwagę ich zwróciły jakieś krzyki, pochodzące z tej strony, w którą udał się Maks i Langa.
— To jest głos Maksa i Langa — odparł Kamis.
— Oczywiście grozi im jakieś niebezpieczeństwo.
— Śpieszmy im na pomoc! — zawołał Kamis.
Co żywo biegli ku brzegowi i wydostali się na niewielki pagórek, pod którym znajdowała się grota. Wtedy spostrzegli Maksa i Langa, lecz koło nich nie widać było żadnych ludzi ani zwierząt Stali na wybrzeżu, dając pozostałym znaki, aby się z niemi połączyli.
Postawa ich i ruchy nie zdradzały najlżejszego niepokoju.
Kamis i Cort szybko pobiegli ku nim i w kilka minut później znaleźli się przy swoich towarzyszach. Wtedy Maks Huber rzekł:
— Nie będziemy już, Kamisie, budowali tratwy.
— Dlaczego?