Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 95 —

— O ile tylko będę mógł, Kamisie. Co to za szkoda, że natura nie stworzyła na drzewie nabojów, tak jak dała drzewo chlebowe i olejowe w lasach afrykańskich! Przechodząc, zerwałoby się nabój, jak figę lub daktyl.
Kończąc te słowa, Maks i Langa wyruszyli w drogę. Wybrzeże w tym miejscu było nizkie, tak, że wkrótce znikli z oczu pozostałych towarzyszów.
Kamis i Cort zajęli się wyszukaniem drzewa, odpowiedniego na budowę tratwy, choćby najprostszej, ale do roboty posiadali tylko niewielką siekierę i noże składane. Były to narzędzia zbyt kruche, aby niemi chcieć obalić olbrzymie drzewo.
Kamis liczył na gałęzie spadłe z drzew, któreby można powiązać za pomocą ljan i zrobić na tym rodzaj podłogi, ubitej z ziemi i traw. Tratwa, długa na dwanaście stóp, a szeroka na ośm, powinna być dostateczną do przewozu trzech ludzi i dziecka. Na bagnisku sterczały gałęzie i pnie drzew, zdruzgotane przez czas lub obtrącone wichrem; ponad niemi rosło kilka drzew żywicznych.
Tam to Kamis postanowił szukać materjału odpowiedniego na tratwę. Obaj więc z Janem puścili się w tę stronę; pierwej jednak spojrzeli badawczo na fale rzeki; dokoła było spokojnie i Jan z Kamisem zapuścili się na bagnisko.
O jakie sto kroków dalej leżały powalone kłody i gałęzie. Najtrudniejszym zadaniem będzie dowlec je do wybrzeża; zapewne we dwuch