Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 74 —

nej nocy; w gęstwinie leśnej ucichły wszystkie szmery i odgłosy dzienne.
Zaledwie lekki powiew poruszał gałązkami drzew. Promienie księżyca, szybującego wysoko na horyzoncie, przedzierały się przez liście, rzucając drżące, srebrzyste blaski na ziemię. I nietylko na polance, ale dokoła, jak okiem można było zasięgnąć, wszędzie ślizgało się białe światło księżycowe.
Maks Huber, bardzo wrażliwy na poetyczny urok natury, upajał się nim, wydawało mu się, że śni, a jednakże nie spał wcale. Myślał, że jest jedyną istotą żyjącą wpośród tego świata roślinnego, bo czyż ten wielki las Ubangi nie był światem?
— Chcąc zbadać ostatnie tajniki kuli ziemskiej — rozważał — czyż koniecznie trzeba docierać aż do jego osi? Dlaczego mamy dążyć do odkrycia dwuch biegunów i narażać się na straszliwe niebezpieczeństwa, a do tego spotykać przeszkody niezwalczone? Do czego nas to doprowadzi?... Może do rozwiązania jakiego zagadnienia, dotyczącego meteorologji, elektryczności lub magnetyzmu ziemskiego?... Czy to warto, aby dla takiego powodu dodawać tyle nazwisk w nekrologji, któremi przepełnione są opisy wypraw do północnego i południowego bieguna? Czy nie byłoby rzeczą pożyteczniejszą i bardziej ciekawą, zamiast zapuszczać się na podbiegunowe morza, zwiedzić raczej wnętrze tych pierwotnych lasów i przeniknąć ich dzikie