Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 72 —

dość pospolite w Afryce, którego korzenie wznoszą się ponad ziemią w ten sposób, że można pod niemi znaleźć schronienie.
— Otóż i łóżko gotowe — zawołał Maks Huber — wprawdzie niema materaca na sprężynach, ale również miękko wyspać się można na tej bawełnie.
Za pomocą krzesiwa Kamis rozpalił ogień i posiłek wkrótce przyrządzono.
Po wieczerzy, zanim ułożyli się do snu pod konarami drzewa bawełnianego, Jan Cort rzekł do Kamisa:
— Jeżeli się nie mylę, to idziemy ciągle w kierunku południowo-zachodnim?
— Tak — odpowiedział Kamis — idziemy w tym samym kierunku, co słońce. Ile razy dostrzegałem słońce, zwracałem się w jego stronę...
— Ile mil możemy przejść dziennie?
— Cztery lub pięć, panie Janie; jeżeli codzień będziemy mogli przejść taki sam kawał drogi, to w przeciągu miesiąca powinniśmy się dostać do brzegów Ubangi.
— Zdaje mi się, że lepiej liczyć więcej czasu, w przewidywaniu złych przygód.
— Lub też dobrych — podchwycił Maks Huber. — Kto wie, czy nie napotkamy jakiej rzeki, która nam pozwoli odbywać dalszą podróż bez zmęczenia.
— Do tej pory nie wydaje mi się to prawdopodobnym, mój drogi Maksie...