Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 68 —

kuczać im będzie, byle tylko deszcze nie zaczęły padać. Tego można się było obawiać. W podzwrotnikowych krajach, skoro deszcze zaczynają padać, trwają niemal bez przerwy po kilka tygodni.
Ale od tygodnia, przy zmianie księżyca, niebo wypogodziło się zupełnie, można więc było liczyć na jakie dwa tygodnie pogody.
W tej części lasu, która lekkim, prawie nieznacznym spadkiem pochylała się do wybrzeża Ubangi, grunt nie był błotnisty, dalej jednak, ku południowi, rozciągały się trzęsawiska. Ziemię pokrywała wysoka i gęsta trawa, która utrudniała pochód; tam tylko, gdzie zwierzęta wydeptały trawę, postępowało się nieco swobodniej.
— Szkoda, że słonie nie mogły dostać się do lasu — rzekł Maks — byłyby połamały pnącze, krzaki i ciernie i otworzyły jaką ścieżkę...
— A w dodatku i nas zmiażdżyły — dodał żartobliwie Jan.
— Tymczasem zadowolnijmy się ścieżynami, które porobiły nosorożce i bawoły... Gdzie te zwierzęta przeszły, tam i my przejdziemy.
Kamis znał lasy Afryki środkowej, wędrował już bowiem przez puszcze Kongo i Kamerunu.
To też odpowiadał dość obszernie na zapytania Corta, którego zaciekawiała bujna roślinność podzwrotnikowa.
— Pomiędzy temi roślinami jest wiele pożytecznych — mówił Kamis — z których i my możemy korzystać i które wprowadzą pewną roz-