Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 62 —

kając, resztę zniszczyły słonie. Na szczęście, lasy Afryki Środkowej obfitują w zwierzynę, dobry myśliwy zatym nie obawia się głodu.
Była tylko obawa, aby nie zabrakło kul i prochu. Jan, Maks i Kamis mieli karabiny i rewolwery, należało więc oszczędzać zapas ładunków. Otóż po obliczeniu przekonali się, że posiadają tylko pięćdziesiąt nabojów. Niewielki to zapas, zwłaszcza, gdyby byli zmuszeni bronić się od napaści dzikich zwierząt lub krajowców. Dostawszy się nad rzekę, łatwiej już mogli się wyżywić, zatrzymując się w wioskach lub osadach misjonarzy, albo zbliżając się do statków, przepływających po rzece, będącej jednym ze znaczniejszych dopływów Konga.
Posiliwszy się mięsem z injali, napili się czystej wody z płynącego w pobliżu strumienia i zaczęli się naradzać nad tym, co robić dalej?
— Kamisie — rzekł Jan Cort — Urdaks dotychczas był naszym wodzem. Stosowaliśmy się do jego rad, gdyż mieliśmy do niego zaufanie... Tę ufność przelewamy teraz na ciebie, gdyż pokładamy niemniejsze zaufanie w twoim charakterze i w twoim doświadczeniu. Powiedz, jak nam radzisz postąpić w obecnym położeniu? Z góry zgadzamy się na wszystko...
— Potwierdzam w zupełności zdanie mojego przyjaciela — dodał Maks Huber.
— Ty znasz ten kraj, Kamisie — mówił Jan Cort — od wielu lat bywasz przewodnikiem w karawanach, przewodnikiem uczciwym i przywiąza-