Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 43 —

Kamis zwrócił pierwszy na to uwagę.
— Na drzewa! — zawołał.
W istocie był to jedyny środek ratunku, ukryć się pomiędzy gałęziami olbrzymich konarów, aby uniknąć natarcia straszliwych zwierząt.
Przedtym jeszcze Maks i Jan z pomocą Urdaksa i Kamisa pobiegli do wozu i zabrali kule, proch i broń; oprócz tego Kamis schwycił siekierę i tykwę. Może uda im się przebyć dolne okolice Ubangi i dostać się do nadbrzeżnych faktorji.
— Kwadrans na dwunastą — rzekł Jan Cort, oświecając zegarek zapałką.
Zimna krew nie opuszczała go, pomimo że zdawał sobie doskonale sprawę z grożącego niebezpieczeństwa.
Było to położenie bez wyjścia, jeśli słonie nie zboczą na lewo lub na prawo.
Maks Huber, bardziej nerwowego usposobienia, przechadzał się szybkiemi krokami tam i napowrót przed wozem, wpatrując się w falującą masę, na jaśniejszym tle nieba.
— Na te słonie trzebaby chyba artylerji! — szepnął.
Kamis nie zdradzał się zupełnie ze swemi uczuciami. Posiadał on tę zadziwiającą zimną krew Afrykanina. Jak wiadomo, mają oni krew gęściejszą, niż ludzie biali, ale zarazem mniej czerwoną. Z tego powodu wrażliwość ich jest mniej rozwinięta, a ciało ich mniej podlega cierpieniom fizycznym.