go od Li-Mai — rzekł Cort i biorąc chłopca za ramiona, obrócił go ku chacie, mówiąc:
— Mselo-Tala-Tala?
Dziecko kiwnęło potakująco głową.
Tam więc mieszkał wódz wioski Ngala, jego majestat Mselo-Tala-Tala.
Maks postąpił kilka kroków ku chacie. Li-Mai chwycił go za rękę i powstrzymał z widocznym przestrachem.
Lecz Maks, nie zważając na to, chciał podejść do chaty, gdy dwaj Wagddisowie, strzegący wejścia, ruszyli się z miejsca i zaczęli wygrażać bronią, w rodzaju siekiery, wyrobionej z twardego drzewa.
— Jeżeli nie możemy się zobaczyć z tym wodzem — rzekł Maks, — to chyba napiszemy do niego, prosząc o audjencję.
— Mój kochany, oni z pewnością nie umieją ani czytać, ani pisać. Widzisz przecie, że są bardziej dzicy niż mieszkańcy Sudanu i Kongo — odparł Jan.
— Masz słuszność, Janie; zresztą jakże porozumieć się piśmiennie z ludźmi, których języka się nie rozumie?
— Zdajmy się na instynkt i spryt tego malca rzekł Kamis, — niech on nas prowadzi.
— Czy ty nie wiesz, która chata jest własnością rodziców jego? — zapytał Cort Langa.
— Nie wiem, przyjacielu — odpowiedział Langa, — ale zdaje mi się, że znajduje się w tej stronie — dodał, wskazując na lewo — z pewnością Li-Mai tam nas zaprowadzi.
Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/180
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 180 —