Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 16 —

— Doskonałe — odpowiedział Portugalczyk — dlatego, że i woły mają tu wyborną paszę.
— Wistocie trawa tutaj gęsta i soczysta — dodał Jan Cort.
— Jabym ją także chętnie chrupał, gdybym miał trzy żołądki, któremi natura obdarzyła zwierzęta przeżuwające — odezwał się wesoło Maks Huber.
— Dziękuję ci za ten przysmak — odparł Jan Cort — wolę ja kawałek mięsa antylopy, upieczonego na węglach, a do tego kawałek suchara i kieliszek wina...
— Do którego możemy domieszać trochę wody z tego czystego strumienia, który płynie ot, tam — dodał Partugalczyk, wskazując rzekę, będącą zapewne dopływem Ubangi.
Toczyła ona swe fale może o kilometr odległości, w stronie zachodniej pagórka.
Naprędce rozłożono obóz.
Z kłów słoniowych ułożono stos w pobliżu wozu. Rozpalono kilka ognisk z suchych gałęzi. Kamis czuwał nad tym, aby nikomu nic nie brakowało. Podróżni nasi mieli poddostatkiem mięsa z łosia i antylopy, spożywali je świeże lub suszone, gdyż obfitość zwierzyny pozwalała na to, aby sobie nie żałować pożywienia. W powietrzu rozchodził się zapach smażonego mięsa, i wszyscy zaczęli zajadać z apetytem, wywołanym przez ruch i świeże powietrze.
Broń i amunicja pozostała wewnątrz wozu, było tam parę skrzynek z nabojami, fuzje do