Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 147 —

jąc jego wargi wodą i odszedł od niego dopiero, gdy tenże usnął.
Wtedy wysunął się z pod daszku z liści i postanowił wszystko powiedzieć swoim przyjaciołom.
— Jakże się miewa twoja małpka? — zapytał Maks Huber z uśmiechem.
Langa spojrzał na niego i zawahał się z odpowiedzią; nareszcie położył dłoń na ramieniu Maksa.
— To nie jest małpa — rzekł.
— To nie małpa? — powtórzył Cort. — Jakiś ty uparty, Langa! Skąd ci przyszło do głowy, że to jest takie samo dziecko, jak ty?
— Dziecko... choć nie takie samo jak ja, ale zawsze dziecko.
— Słuchaj, Langa, ty twierdzisz, że to jest dziecko?
— Tak, ono mówiło tej nocy.
— Mówiło?
— Mówiło i teraz, przed chwilą.
— I cóż powiedziało to cudo?
— Powiedziało: „ngora.“
— Co? ten wyraz, który i ja słyszałem?
— Tak, „ngora.“
Przyjaciele spojrzeli na siebie: czy Langa podlega złudzeniu, czy też pomieszało mu się w głowie?
— Musimy się o tym przekonać — rzekł Cort — i jeśli to jest prawda, to będzie rzeczą nadzwyczajną, mój drogi Maksie.