Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 141 —

ona, skoro tylko odzyska siły, ucieknie do lasu, i porzuci bez żalu swego wybawcę.
Gdyby Langa powiedział im, iż ta małpa mówi, byłby może tym podniecił ich ciekawość, byliby się może pilniej przypatrywali temu stworzeniu.
Może odkryliby jaki nowy gatunek małp mówiących, nieznanych dotychczas.
Ale Langa milczał, gdyż zdawało mu się, że źle słyszał. Postanowił więc tylko uważać na swego wychowanka, a jeżeli posłyszy wyraz „ngora,“ powie o tym natychmiast Janowi i Maksowi.
Tymczasem siedział pod daszkiem z liści bananowych i chciał, aby jego wychowanek pożywił się czymkolwiek. Lecz jeśli to była małpa, nie jadłaby nic oprócz owoców, a na promie mieli tylko kawałek mięsa antylopy. Wychowanek Maksa miał gorączkę i ciągle drzemał.
— Jakże się miewa twoja małpa? — zapytał Maks Huber Langa.
— Śpi ciągle, przyjacielu Maksie!
— I chcesz ją mieć przy sobie?
— Tak, jeśli pozwolisz...
— I owszem, ale strzeż się, aby cię nie podrapała...
— Ależ przyjacielu Maksie...
— Takim stworzeniom nie należy dowierzać, są one złe, jak koty...
— Ale nie ta... ona taka maleńka... taka wydaje się łagodna...
— Jeżeli chcesz mieć z niej towarzyszkę, powinieneś jej nadać jakieś imię.