Strona:Juliusz Verne - W puszczach Afryki.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 123 —

Od rana przebyli przestrzeń z dziesięć kilometrów. Rzeka wiła się kręto, nie zbaczając jednakże z kierunku północno-zachodniego. Wybrzeża rzeki były bardzo urozmaicone: tuż nad wodą rosły wielkie drzewa, głównie bambusy, roztaczając daleko swe gałęzie w kształcie parasola. Chociaż rzeka miała mniej więcej od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu metrów szerokości, to jednak, gdy drzewa rosły po obydwuch jej brzegach, gałęzie ich łączyły się ze sobą, tworząc ponad wodą zielone sklepienie, poplątane jeszcze ljanami, tak, że małpy z pewnością mogły się przedostać po tym zielonym moście z jednego brzegu na drugi.
Słońce wybiło się z po za chmur, a palące jego promienie rozsiewały po wodzie olśniewające blaski. Ale podróżni nasi nie cierpieli od upału, gdyż osłaniały ich gałęzie drzew. Zdawało im się, że znajdują się jeszcze wśród lasu, z tą różnicą, że nie męczyli się pieszą wędrówką i przedzieraniem się przez cierniste krzaki.
— Ten las Ubangi wygląda jak wspaniały park — rzekł Cort. — Możnaby mniemać, że znajdujemy się w parku „National“ w Stanach Zjednoczonych, przy źródłach Missuri.
— W parku zamieszkałym przez małpy — żartował Huber — bo jest ich tu moc niezliczona. Jesteśmy w królestwie, w którym panują goryle i szympanse.
Wistocie małpy ukazywały się wszędzie, na wybrzeżu i w gąszczu leśnym. Kamis i jego to-