Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wtarzał, nie chciał bowiem ryzykować ostatniej kuli.
W niedzielę zjedzono resztki prowizji na wieczerzę.
Johnson zastawił na noc sidła, lecz nazajutrz, pomimo licznych śladów, nic w nich nie zastał. Gdy stał zmartwiony, naraz spostrzegł niedźwiedzia. Szybko pochwycił fuzję doktora i aby tem pewniej wymierzyć, zdjął rękawice.
Nagle z piersi jego wydobył się okrzyk boleści i ciepłe palce przylgnęły do przemarzniętej lufy, strzelba wypadła mu z rąk i jednocześnie nastąpił wystrzał, niedźwiedź zaś oddalił się spokojnie. Na huk wystrzału przybiegł doktór, a zobaczywszy co się dzieje, zrozumiał wszystko.
Tymczasem marynarz rozpaczał i klął samego siebie, nie zwracając uwagi, że ręce jego poczynają marznąć.
Doktór widząc na co się zanosi, wciągnął Johnsona do namiotu i rozkazał mu natychmiast zanurzyć ręce w wodzie, która się rozpuściła wskutek ciepła w piecyku, lecz miała temperaturę zaledwie kilka stopni ciepła. Woda poczęła się natychmiast ścinać, trzeba więc było rozcierać Johnsonowi ręce śniegiem, aby przywrócić prawidłowe krążenie krwi