Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Francuz, ujrzawszy Kaw-diera, z wielką radością go powitał.
— Dawno pragnąłem pomówić z panem — rzekł, ściskając rękę przybyłego, — chodzi mi bowiem o rzecz bardzo ważną... Mianowicie o to, że tak dalej na wyspie naszej, jak dotychczas, trwać nie może.
— Pod jakim względem, czego pan żąda?
— Tego, drogi panie, że musimy pomyśleć o jakichś prawach, o jakimś porządku, rządzie... Wyobraź pan sobie, że w kolonji naszej nadobre zaczęło grasować złodziejstwo, rozpanoszyło się pijaństwo, a co za niem idzie, awantury, kłótnie, bijatyki i lenistwo... Trzeba tu koniecznie silnej ręki, któraby ujęła w karby burzliwe i zbrodnicze osobniki, zagroziła im, że złe ich czyny spotka kara... W przeciwnym razie możemy się spodziewać, że pewnej nocy co porządniejszych kolonistów napadną pijani sąsiedzi, zrabują, a w razie oporu nawet zamordują... Przyznasz pan, że obawy moje są słuszne i że jakieś prawo i władzę trzeba tutaj ustanowić.
— Pomyśli o tem rząd rzeczypospolitej chilijskiej — rzekł oschle Kaw-dier.
— Nim to jednakże nastąpi, pijacy, próżniacy i łotrzykowie mogą spokojnym i pracowitym ludziom wyrządzić wielkie szkody... Należy wcześniej złemu zaradzić. Umieliśmy za-