Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kie serce, tak wierne, tak głęboko kochające ludzkość, tak pełne przebaczenia dla wszystkich wad i ułomności człowieczych.
I ten sam człowiek musiał wołać: — Ognia! — Ognia do braci... — musiał patrzeć, jak na ten rozkaz padały i ginęły istnienia ludzkie i niewolno mu było ani słowem powstrzymać tego strasznego czynu, bo obowiązek nie pozwalał mu na to.
Tenże sam twardy i surowy obowiązek nakazywał mu nie poprzestawać na tem jednem zwycięstwie, lecz ścigać w dalszym ciągu przestępców, aby zapewnić spokój tym, których przyszłość sam dobrowolnie przyjął na siebie.
I Kaw-dier skamieniały od bólu, nie ugiął się i nie uchylił od tego obowiązku.
Oddziały jego przebiegały całą okolicę, tropiąc rabusiów i awanturników, niby dzikie a szkodliwe zwierzęta, schwytanych zaś wsadzano gromadnie na stojący w pobliżu duży statek parowy, który miał ich wkrótce odwieźć w odległe strony Brazylji lub Argentyny.
W całej tej walce wielce pomocnymi byli Kaw-dierowi pp. Smith i Reynaud, którzy ze swym tysiącem robotników, ludzi silnych i odważnych, pragnęli jaknajprędzej oczyścić wyspę ze szkodliwych ludzi i zaprowadzić w kopalniach spokój i porządek. Z wydalonych wybrali jednak pilniejszych i uczciwszych.
Z końcem wiosny ład i porządek zapano-