Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nieprzyjaciół, jak dla podania pomocy rannym, których jęki dochodziły do oblegających.
Mnówstwo trupów i rannych zaścielało ziemię. Kaw-dier wziął się zaraz do opatrzenia ich. Przeszukując cały podwórzec znaleziono i Pattersona pod kupą kilkunastu trupów, widocznie wszyscy tą stronę się cisnęli i padli ofiarą pierwszych kul kolonistów. Leżał związany, ale jak się przekonano, tylko zemdlony. Widząc go między rannymi, Kaw-dier wyrzucał już sobie, że go podejrzewał o zdradę, gdy naraz, przy podnoszeniu go, wypadło mu z za pasa mnóstwo pieniędzy złotych i srebrnych. Zdrada była zatem oczywista.
Kaw-dier ze wstrętem odwrócił się od tego widoku. Byłby wolał, żeby zdrajca był zginął, a tak trzeba będzie go sądzić i naturalnie, skazać. O pobłażaniu, jak niegdyś względem Kennedyego, wobec jawności zdrady, niema mowy.
Noc upłynęła bez nowych wypadków, lecz w Liberji nikt nie zmrużył oka. Opowiadano sobie gorączkowo o przebytej walce, ciesząc się ze szczęśliwego wyniku. Całą jednak zasługę przypisywano Kaw-dierowi, jemu miasto zawdzięczało ocalenie.
O wschodzie słońca, po krótkiej nocy letnej, koloniści spostrzegli jakiś wielce niepokojący ruch w obozie Patagończyków pod górą; sądzono, że się gotują do nowego napadu. Lecz jakaż była radość, gdy się przekonano, że to