Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak się przestraszył, że zaczął się trząść jak w febrze i z wielkiej bojaźni stał cichutko, zamiast natychmiast dać strzał na alarm.
— Patterson! — usłyszał nagle stłumione wołanie.
Zdumiony nachylił się i spojrzał w głąb fosy.
— Nie poznajesz mnie? — dał się słyszeć szept tajemniczy.
— Sirdey! — mimowolnie odrzekł Patterson — poznaję cię po głosie, gdzież jesteś?
— Tutaj, w fosie, rad jestem, że cię widzę, mam z tobą do pomówienia.
— Uciekaj stąd, nieszczęsny, — szepnął Patterson — Kaw-dier podejrzewa cię, że to ty sprowadziłeś dzikich pod mury Liberji.
— Uspokój się, kochany przyjacielu!... Kaw-dier nic złego uczynić mi nie może... Bodaj go piekło pochłonęło, nim przybył w te strony... Nie o tem chcę z tobą, drogi Pattersonie, pomówić... Ale powiedz, czy sam tu jesteś?.. Nie słucha nas kto w pobliżu?..
— Nikogo niema, mów śmiało, czego chcesz?...
— Zaraz ci powiem, ale nie zbliżaj się do mnie, stój tam, gdzie stoisz obecnie i nie patrz w moją stronę.
Patterson zastosował się do żądania przyjaciela, i po chwili z głębi fosy wychyliła się głowa Sirdey’a, a następnie cała jego postać,