Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powietrze i dziesiątki Indjan legło pokotem wraz z końmi na miejscu podminowanem.
Poniósłszy tak wielką stratę, dzicy dnia tego nie przypuszczali już nowego szturmu.
Korzystając z tego, Kaw-dier wydał niezbędne zarządzenia, co do zorganizowania służby szpitalnej i opieki nad rannymi. Otoczył też opieką dość znaczną liczbę pochwyconych jeńców nieprzyjacielskich, których kazał zamknąć w jednej ze stodół.
Teraz Kaw-dier wypuścił ich, a ustanowiwszy nad nimi dozór, kazał pomagać im przy sypaniu nowych szańców od strony morza.
Wypuściwszy ich, zbliżył się do nich.
— Który z was rozumie po hiszpańsku? — zapytał ich.
— Ja — odpowiedział jeden z dzikich, podnosząc się z ziemi i prostując swą silną, posągową postać.
— Jak się nazywasz? — zapytał Kaw-dier.
— Athinata, wódz potężnego niegdyś plemienia «Synów puszczy».
— Dlaczego z bronią w ręku uderzyłeś na nas?... Nie byliśmy przecież twoimi nieprzyjaciółmi? — pytał dalej Kaw-dier, mierząc dzikiego swym smutnym, lecz poważnym i silnym wzrokiem.
— Bo tak kazał potężny nasz władca... Słuchać jego rozkazów jest naszym obowiązkiem.