Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nieruchomy, stojąc na progu, oświetlony przez ogień Kaw-dier czekał na swych przeciwników. Oni w mgnieniu oka wyciągnęli noże, chcąc się rzucić na przybyłego, lecz ten nie dał im czasu na wymierzenie mu ciosu, i chwyciwszy jedną ręką za gardło jednego, a drugą drugiego, uderzył ich tak silnie głowami o siebie, że padli obydwa.
Moore miał dosyć, lecz Kennedy powoli podnosił się trzymając się za głowę.
Nie troszcząc się już o niego, Kaw-dier posunął się ku Dorickowi.
Ten, oszołomiony błyskawicznym przebiegiem całego wypadku, był dotąd niemym widzem tej walki, nie biorąc w niej udziału. Stał w tyle trzymając w ręku bombę, z której zwieszał się knot. W chwili, gdy Kaw-dier zwrócił się ku niemu, krew uderzyła zbrodniarzowi do głowy, zrobiło mu się czerwono przed oczami.
— Teraz zobaczymy, kto zwycięży — pomyślał, — zobaczymy, kto z nas zginie!
Skoczył do ognia, chwycił głownię, przyłożył ją do knota i cofając rękę z bombą, zamierzył rzucić nią w Kaw-diera.
Lecz stała się rzecz dziwna: czy przez niezręczność, czy też wskutek wadliwości knota, czy z innego powodu, bomba wybuchła nagle w jego rękach. Rozległ się huk, ziemia zadrżała, słup ognia wzniósł się z ziejącej paszczy groty.