Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

fal. Potem, przypomniała sobie chwilę jak zarzucono ratunkowa linę, jak elegancki młodzieniec pokazał się na pokładzie, spokojny, uśmiechający się, mniej niż ona wzruszony i pozdrawiający zebranych na statku pasażerów.
Dla głowy romansowej, był to już prawie romans, ale zdawało się, że rozgrywał się dopiero jego pierwszy rozdział. Książka tylko co rozpoczęta, nagle zamknęła się w oczach miss Campbell. W jakiem miejscu ma ją znowu otworzyć, gdy bohater jak jaki Wodan z epopei gaelickiej dotąd się nie pokazał?
Czyliż należało go szukać w tej gromadzie gości zaludniających Oban? Być może. Czy się z nią spotkał kiedy? Dotąd prawdopodobnie nie. Dla czego na pokładzie Glengarry obudził jej uwagę? Dla czego miałby pojawiać się? Przecież nie domyślał się, że jej winien swoje wybawienie? A przecież to ona pierwsza dostrzegła niebezpieczeństwo grożące szalupie, ona pierwsza uprosiła kapitana, aby pospieszył na ratunek. I w istocie, tego wieczoru poniosła ofiarę, bo nie mogła widzieć zielonego promienia, czego się najbardziej obawiała.
W ciągu trzech dni pobytu rodziny Melvill w Oban, niebo doprowadzało do rozpaczy astronomów z Edymburga i Greenwich. Było jakby podwatowane mgłą wyziewami dziwnej natury, jaką nieodznaczają się nigdy chmury. Lunety i teleskopy najsilniejsze, nawet reflektor z Cam-