Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kapitan kazał zdwoić parę i Glengarry szybkim ruchem posunęła się ku odmętowi. Zarzucono liny, które z szybkością niezmierną oplotły się około masztu szalupy, gdy tymczasem Glengarry wypuściła kontrparę i pociągnęła za sobą przyczepiony już teraz do niej mały statek.
W tej chwili młodzieniec oddalając się od steru pochwycił w ramiona swego towarzysza i marynarze dopomogli mu do przeniesienia starca na pokład.
Nowa fala uderzyła w szalupę a młodzieniec zapominając o własnem niebezpieczeństwie, zręcznie skoczył i dostał się do okrętu. Nie stracił wcale zimnej krwi, twarz jego była spokojna, a cała postawa okazywała, że posiada nie tylko odwagę moralną ale i niepoślednią siłę fizyczną.
Z całą przytomnością umysłu pospieszył do starca, zajmując się nim z wielką troskliwością. Był to właściciel szalupy. Szklanka wódki, którą podano mu na okręcie, w oka mgnieniu postawiła go na nogi.
— Panie Oliwierze! rzekł.
— Ach mój poczciwy stary, zawołał młodzieniec, a nasza wyprawa morska?
— To nic. Widziałem ich dosyć! Teraz nie mamy się czego obawiać.
— Dzięki Bogu, ale to skutkiem mojej niebaczności, moglibyśmy byli przypłacić życiem. Wielka była nieroztropność z mojej strony, chcieć