Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mały statek parowy Linnet czekał na podróżnych Columbii. Przesiadanie dokonane zostało w ciągu kilku minut. Każdy pomieścił się wygodnie na tarasie pod werandą statku, poczem Linnet szybko pomknął ku kanałowi, gdy tymczasem jakiś bagpiper[1] grający na fujarce, ubrany w strój narodowy, zaczął produkować się na swym instrumencie. Muzyka to bardzo smutna, której towarzyszą dźwięki ponure trzech basów na sposób dawnych pieśni z minionych wieków. Przejażdżka kanałem jest nadzwyczaj przyjemną, płynie się bowiem już to pomiędzy wysokiemi wzgórzami obrosłemi krzakami, już to dotyka płaszczyzn na których widnieją gaje, już daleko i szeroko ciągnące się pola. Statek często się zatrzymywał w pewnym rodzaju zbiorników wody. Kiedy pontonierzy otwierali szluzy, młode chłopcy i młode dziewczęta, tamtejszo krajowcy, nadbiegali ofiarując turystom mleko prosto od krowy, mówiąc idiomem gaelickim, którym niegdyś posługiwali się Celtowie, niezrozumiałym nawet dla anglików.

W sześć godzin później, statek musiał się zatrzymać aż dwie godziny przy tamie źle urządzonej, przepływano między szeregiem domów, folwarczków smutnej powierzchowności, omijając bagno znajdujące się obok kanału, Linnet zatrzymał się niedaleko wsi Ballanoch. Po raz

  1. Żebrak wędrowny.