Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ten przynajmniej nie będzie sobie żartować ze mnie.
Wkrótce zapanowała ścisła przyjaźń między tymi ludźmi, którzy znajdowali w wspólnem towarzystwie ogromną ulgę dla swego cierpienia. Scypion bowiem, tak jak Nepomucen oddawna gorżko cierpiał na swoje osamotnienie, gdyż dla niego towarzystwo ludzkie bardziej jeszcze było zamknięte niż dla biednego Mathiasa.
Obaj przyjaciele stali się wkrótce nierozłączni, opowiedzieli sobie swoją historyę, wszystkie rozczarowania jakich doznali i uskarżali się na ciągłe szyderstwa jakie musieli znosić.
— Czyś nigdy kochany przyjacielu nie usiłował w jakikolwiek sposób — zapytał Scypion — przeszkodzić tym drganiom nerwowym?
— O bardzo wiele razy, ale mi się to nigdy nie udało.
— No to jeśli zechcesz, będziemy probować, szukać nowego środka, a może co znajdziemy. Co za szczęście, jeśli potrafimy pozbyć się tego kalectwa, które budzi we wszystkich wstręt, pogardę, a niekiedy szyderstwo.
Obydwaj przyjaciele wzięli się do próby i po kilku dniach zwierzyli się sobie ze skutków swojej pracy. Nepomucen wychodził z tego założenia, że kiedy nerwowe drgania zmuszają go do podnoszenia prawego ramienia, to gdyby podwyższył podeszwę w bucie u lewej nogi, cała waga ciała przechylić by się musiała na prawą