Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzenia uwielbianej Rózi. Z pierwszem uderzeniem piątej chwytał za kapelusz i biegł do domu. O przysięgam, że nie potrzebował tyle czasu do powrotu, ile go używał na dojście do biura. Przez całą drogę biegł z całych sił poszturkując bez litości przechodzących którzy mu zastępowali drogę, ażeby jak najprędzej zasiąść przy okienku, gdzie się rozpoczynało na nowo szczęście dla niego.
Jednego poranku idąc do biura usJyszał jak odźwierna gderała bardzo zgryźliwym głosem:
— Te nic dobrego nie znoszą mi z góry bielizny — mówiła stara. — Ach! gdybym miała jeszcze piętnastoletnie nogi, to prędziutko bym wylazła na to ich czwarte piętro.
— Może bym cię mógł zastąpić moja dobra pani — zawołał nasz kochanek jakby nagłym oświecony natchnieniem.
— Ah! panie Janie, byłbyś pan bardzo uprzejmym. Oto rejestr...
1 Husteg    ... 25
1 Kawtanig    .. 15 itd.
Przybył na miejsce przeznaczenia zadyszany. Otworzył drzwi z największem wzruszeniem i z rejestrem w ręku zbliżył się nieśmiało do Róży.
Wszystkie robotnice szeptały.