Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyładowany został z taką siłą, że czułem jakby policzek na twarzy! Zapomniałem założyć kurka na kapsel wskutek zaś uderzeń stęplem takowy opadł i nastąpił strzał.
Przestroga dla nowicyusza!
Byłbym uwiecznił otwarcie sezonu myśliwskiego w departamencie Sonum, nieszczęśliwym wypadkiem. Jakiż pożądany materyał dla miejscowych dzienników.
A gdyby też, taka mi przyszła myśl do głowy, w chwili nieostrożnego wystrzału i w tymże samym kierunku, biegła jaka zwierzyna niezawodnie padłaby trupem! Byłoby to prawdziwe szczęście jakiego zapewne mieć nie będę.



VI.

Tymczasem Bretignot i jego koledzy dotarli do gaju. Tam złożyli walną radę. Przyłączyłem się do nich wkrótce, tym razem nabiwszy strzelbę z wielka ostrożnością.
Najpierwszy Maximon, tonem zarozumiałym, tonem mistrza, zapytał się:
— Pan strzelałeś?
— Tak jest, ja...
— Kuropatwa?
— Kuropatwa.
Za nic w świecie nie byłbym się przyznał do mego nierozsądnego postępku.