Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pierwszy raz w życiu wujowie sprzeciwiliby się stanowczo, nie ustąpili by ani w tej sprawie ani w żadnej innej. Z wielką ceremonią na uczcie weselnej zaproszeni piliby na zdrowie państwa młodych wedle starożytnego obyczaju. I oto obaj bracia, za jednym ruchem, podnieśli w górę prawą rękę, jakby dla spełnienia owego zdrowia.
W tej chwili drzwi otworzyły się. Młoda dziewczyna z rumieńcem na twarzy pokazała się na progu. Trzymała w ręku dziennik. Skierowała się ku braciom Melvill i każdego z nich obdarzyła pocałunkiem.
— Dzień dobry, wuju Sam, wyrzekła.
— Dzień dobry, droga córko.
— Jakże zdrowie wuja Sib?
— Wybornie.
— Heleno, rzekł brat Sam, powzięliśmy jeden projekt względem ciebie i musimy się porozumieć.
— Projekt? Jaki projekt? Co uradziliście moi wujowie? pytała patrząc na nich figlarnie.
— Czy znasz młodzieńca nazwiskiem Aristobulus Ursiclos?
— Znam go.
— Nie podoba ci się?
— Dlaczegożby mi się nie podobał, wuju Sam?
— Więc ci się podoba?
— Dla czego ma się podobać? wuju Sib?
— Otóż mój brat i ja po dojrzałem zastanowieniu się, zamierzyliśmy zaproponować ci go jako małżonka.